Mapa strony

W Polkowicach nie rzucono słów na wiatr cz. 2

Zapraszamy państwa do lektury drugiej części wywiadu przeprowadzonego przez dziennikarza Słowa Sportowego Macieja Piaseckiego z trenerem Adamem Buczkiem.

 

Trener Adam Buczek ma chyba w tym temacie spore doświadczenie. W Polkowicach powstał, bowiem bardzo młody zespół, który właściwie z meczu na mecz nabierał piłkarskiego ogrania w wydaniu seniorskim.

– Coś w tym jest. Pamiętam, że na początku rozgrywek zadaliśmy sobie pytanie, który z chłopaków w ostatnim sezonie rozegrał pięć spotkań w piłce seniorskiej pod rząd. Obojętnie, czy była to druga, czy trzecia liga.

Efekt?

– Nie było lasu rąk…

Teraz wygląda to już nieco inaczej.

– Regularna gra powoduje, że zawodnicy podnoszą swoje umiejętności, stają się pewniejsi, bardziej przekonani o tym, że to co robią, robią dobrze. Ta druga część rundy to właśnie pokazała. Chłopaki przekonali się, na co mogą natknąć się w tej lidze. Ważnym było, aby zrozumieć, że to nie zawsze jest tak, że dobra, gramy piłką, jesteśmy lepsi, to na pewno wygramy. Niestety tak nie ma.

Czyli trzeba się nastawiać na niekoniecznie efektowne a efektywne granie?

– Nie w tym rzecz. Od początku do końca trzeba być w pełni skoncentrowanym. Nam również nie szło w niektórych meczach. Choćby w Głogowie, gdzie wygraliśmy 3:1. Dopóki nie strzeliliśmy tam bramki, to Chrobry był zespołem lepszym. Wracając jednak do wcześniejszego pytania o dojrzałość… Z pewnością niektórzy zawodnicy z meczu na mecz piłkarsko dojrzewali. Wiem jednak, że stać ich na jeszcze więcej.

A jak jest z tymi derbami, macie na te mecze jakiś patent? Pańska drużyna wygrała kolejno z MKS Oława i Chrobrym po 3:1 i bezbramkowo zremisowała na ciężkim terenie w Wałbrzychu z solidnym Górnikiem. Czysty przypadek?

– Nam derby najbardziej kojarzą się najbardziej z Chrobrym Głogów. Powiem z ręką na sercu, my do każdego meczu podchodziliśmy bardzo „na tak”. Wiara była tak duża, że mogliśmy wygrać niezależnie od tego, jaki rywal stawał po drugiej stronie. Nie mamy jednak derbowego patentu. Każdy mecz jest inny i ma swoją historię.

Wracając do waszej jesiennej historii, po przekonującym zwycięstwie z liderem z Rybnika, przyszedł czas na tą lepszą w waszym wydaniu część rundy.

– Rozpoczęło się systematyczne zdobywanie punktów. Do tego doszła jeszcze króciutka, ale warta odnotowania, passa zwycięstw. Dała ona nam sporą liczbę punktów i – co najważniejsze – większą pewność piłkarzom, którzy na boisku uwierzyli w siebie.

Właściwie poważniejszą wpadkę zaliczyliście tylko w Chojnicach, choć tam według wielu, to nie gospodarze wygrali, a goście z Polkowic przegrali mecz…

– I to jest prawda. Przegraliśmy 0:3 i cóż, trzeba uznać wyższość przeciwnika. My nie strzeliliśmy żadnej bramki, popełniliśmy za dużo błędów. Trudno.

W drugiej części rundy istotne było również to, że zaczęliście solidnie punktować w roli gospodarza.

– Tak, na pewno. Choć wygłoszę teraz dość kontrowersyjną tezę. Przyznam szczerze, że ta liga jest taka, że nie ma dużej różnicy, czy gra się u siebie, czy na wyjeździe.

Może dlatego, że kibice KS Polkowice jeździli z drużyną na wyjazdy… To mogło zacierać różnicę (śmiech).

– Faktycznie (śmiech). My nawet w Toruniu mieliśmy grupę swoich kibiców! W Chojnicach zresztą to samo. Zawsze ich słyszymy, zawsze są głośni, tak więc można się z tego cieszyć, bo to jest bardzo miłe. Dziękujemy im za to, że pojawiali się w tych najdalszych krańcach ligowej mapy. Ważne jest jeszcze jedno. Nasi kibice byli z nami również wtedy, kiedy nie szło. I tak, może ta liczba na meczach w Polkowicach nie jest jakaś ogromna, ale myślę, że jeśli dołożymy jeszcze trochę punktów, to też ludzi więcej przyjdzie.

Na koniec rundy kibice dostali nie lada atrakcje. Mgła wygrała zarówno z KS jak i piłkarzami Gryfa Wejherowo. Wyszedł jeden mecz, ostatecznie rozłożony na dwa dni.

– Mecz był faktycznie nietypowy. Co innego, jak się gra 90 minut jednego dnia a co innego zagrać połowę w sobotę i drugą połówkę w niedzielę. Mgła nie dała za wygraną.

Przeżył Pan kiedyś coś podobnego?

– Kiedyś w Lidze Dolnośląskiej Juniorów zagraliśmy na Parasolu Wrocław połowę, ale drugą część meczu rozegraliśmy… trzy tygodnie później (śmiech).

Tutaj udało się załatwić temat w krótszym czasie. Remis na koniec zadowolił?

– Pozostał pewien niedosyt po meczu z Gryfem. Wiedzieliśmy, co możemy zyskać, zdobywając trzy punkty. Trzeba jednak twardo stąpać po ziemi i ochłonąć. Dziesięć kolejek temu byliśmy, bowiem bardzo daleko.

Nie mogę o to nie zapytać… czy taka dysproporcja między pierwszą a drugą częścią rundy była planowana? Coś w stylu utartego sloganu p.t. „szczyt formy”?

– To nie do końca chodzi o planowanie szczytów formy. Bardziej nazwałbym to budową drużyny. Ja wiem, że istnieją takie przypadki, że wszystko potrafi zatrybić niemal od razu. Z tygodnia na tydzień ta grupa, która pojawiła się w Polkowicach, zaczęła tworzyć drużynę. Na podstawie ligowych spotkań tworzył się również wyjściowy skład. Jak prześledzimy chociażby drugą część rundy, to te roszady były już zdecydowanie mniejsze, aniżeli na samym początku. Nie jest jednak tak, że teraz piłkarze rezerwowi nie mają wpływu na ewentualne zmiany. Nie widziałem w szatni ludzi obrażonych za to, że nie grają, tylko pracujących i czekających na swoją szansę. W piłce nożnej tak to już jest, że nie wszyscy mogą grać a wszyscy muszą być do tej gry gotowi. Kiedy dostaną swoją szansę, muszą ją wykorzystać.

Cytując trenera Buczka, można powiedzieć, że zatrybiło w połowie i aż szkoda, że już się skończyło. Pańscy piłkarze pewnie pograliby przynajmniej do stycznia.

– Z tego, co widzę po zawodnikach, to jak najbardziej (śmiech). Myślę, że to nie zaniknie i będzie nadal szło w dobrą stronę. Chłopaki bardziej się ze sobą zżyli, są już drużyną. Jeśli będziemy szli w tym samym kierunku, czyli poprawy naszej gry, to powinno być dobrze.

 

Źródło: Słowo Sportowe