Katarzyna Grzybowska każdy może trafić z formą na ważny turniej
Rozmowa z Katarzyną Grzybowską po mistrzostwach Polski seniorek w Ostródzie.
Kasia, to chyba były najbardziej udane mistrzostwa Polski w twojej karierze?
– Jeśli chodzi o seniorskie występy, to zdecydowanie tak.
Jak podsumujesz swoje występy w Ostródzie?
– Zacznę od singla. Jadąc na mistrzostwa Polski, chciałam wejść do „ósemki”, ale byłam rozstawiona z numerem 22., więc wiedziałam, że nie będzie to łatwe, bo będę musiała pokonać bardzo silne zawodniczki z pierwszej dwunastki.
A jednak się udało…
– Nie ukrywam, że kiedy zobaczyłam losowanie, to w pierwszej chwili pomyślałam, że mam ogromne szanse. Oczywiście do żadnej z gier nie podeszłam ze 100% pewnością, że wygram, ale podbudowywało mnie to psychicznie.
A który pojedynek był najtrudniejszy? Z Pauliną Narkiewicz?
– Ani z Anią Lipińską, ani z Pauliną Narkiewicz nie było łatwo. Wystarczy spojrzeć na wyniki, lecz zdecydowanie najtrudniej było z Pauliną.
Ale chyba idealnie trafiłaś z formą na te mistrzostwa, prawda?
– W końcu trafiłam… (uśmiech). Przez cały sezon nie grało mi się najlepiej, ale już na treningach przed mistrzostwami czułam, że forma w końcu się pojawiła i rzeczywiście udało mi się ją wykorzystać.
I możesz śmiało stwierdzić, że indywidualne mistrzostwa Polski rządzą się swoimi prawami i na pewno różnią się od rozgrywek ligowych…
– Jasne, liga to nie to samo, to nie ten sam stres. Na mistrzostwach Polski cały ciężar spoczywa tylko i wyłącznie na zawodniku. Podczas rozgrywek ligowych rozkłada się on na wszystkie zawodniczki.
A jak uważasz, dużo jeszcze ci brakuje, żeby wreszcie wskoczyć do „czwórki” w takich zawodach jak mistrzostwa Polski?
– Po tych mistrzostwach w Ostródzie myślę, że >>czwórka<< nie jest wcale poza zasięgiem. Trochę żałuję, że tak słabo powalczyłam z Tosią… .
Ta porażka to kwestia rywalki – defensorki, z którą to ciężko się gra? Czy przegrana z Tosią wynikła jeszcze z jakichś innych czynników?
– Na pewno z Tosią ciężko się gra, ale też do defensorów należałoby podejść wypoczętym i z napełnionymi siłami. Niestety mistrzostwa Polski to lekki maraton, gra po grze. Lepsi zawodnicy pozwalają sobie na odpuszczenie na przykład gier mieszanych. Ja ze swojej strony nie mogłam tego zrobić, bo nie przypuszczałam, że uda mi się zajść tak wysoko indywidualnie. Jednak nie mogę tłumaczyć swojej porażki brakiem sił, bo nie było tak źle, a Tosia też przecież miała takie same warunki i tyle samo grała wcześniej gier.
Za to w deblu i mikście zaliczyłaś świetny występ. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
– Jeśli chodzi o debla, to może przed mistrzostwami nie zachowałam się, jak prawdziwy sportowiec. Za bardzo nie wierzyłam w powodzenie tego debla. Bałam się, że będziemy daleko rozstawione i od razu trafimy na numer jeden. Jak się okazało, tak wcale nie było. W tamtym roku z Natalią byłyśmy mistrzyniami Polski. Tym razem >>Nata<< zagrała z >>Ksenią<< i jest to jak najbardziej zrozumiałe. Z Martą Gołotą grało mi się bardzo dobrze. Dobrze także rozumiałyśmy się przy stole. A jeśli chodzi o miksta, to z Piotrkiem Chmielem nie chcieliśmy wyjechać bez medalu… i udało się!
A na drodze znowu „stanęła” Tosia…
– Właśnie… dobrze, że ją w deblu pokonałyśmy. (uśmiech)
Ostródzkie mistrzostwa to zawody niespodzianek. A co ciebie szczególnie zadziwiło i sprawiło największą niespodziankę?
– Myślę, że w turnieju kobiet nie było niespodzianek. Najlepsza „czwórka” ustawiła się po prostu tak, jak na liście startowej. W turnieju mężczyzn uważam, że Artur Daniel naprawdę zasłużył na tytuł. Cieszę się, że wreszcie w finale była jakaś niespodzianka.
A czy było coś, co zaskoczyło cię „in minus”?
– W czołówce zabrakło braci Chmiel, Alana Wosia oraz Daniela Góraka. Jednak tenis stołowy to sport niespodzianek, więc chyba nie ma aż takiego zaskoczenia. To tak, jakby ktoś powiedział, że jest zaskoczony moim miejscem w „ósemce”, bo byłam rozstawiona z numerem 22. Słusznie, ale każdy może trafić z formą na ważny turniej.
Rozmawiał: Dawid Szajna